Nie wiedziałam, jak długo tańczyłam. Czas stanął dla mnie w miejscu. Istniała tylko muzyka płynąca przez moje ciało, tylko rytm synchronizujący s



Nie wiedziałam, jak długo tańczyłam. Czas stanął dla mnie w miejscu. Istniała tylko muzyka płynąca przez moje ciało, tylko rytm synchronizujący się z biciem mojego serca. Alkohol ułatwił mi skupienie się wyłącznie na tańcu. Nie rejestrowałam zmieniających się kawałków, didżej sprawnie miksował utwory. Co jakiś czas czułam na swoim ciele dotyk obcych dłoni, ale wtedy bez otwierania oczu kazałam właścicielowi łap odwalić się ode mnie i zmieniałam miejsce.

Moje serce biło szybko z powodu wysiłku fizycznego. Na rozpalonej skórze pojawiły się kropelki potu. W klubie było duszno — znajdował się pod ziemią i nie było okien. Klimatyzacja nie pomagała. Setki ciał poruszało się wraz ze mną do tego samego bitu, jak w transie. Cudowne uczucie, uwielbiałam to. Jak tylko pojawiał się jakiś remiks znanej mi piosenki, śpiewałam głośno, zdzierając sobie gardło. Zresztą nie tylko ja. Co jakiś czas wędrowałam do baru, aby wypić drinka, bo zaczynało mnie suszyć. Odpuściłam już sobie jednak whisky. Byłam wystarczająco pijana i istniała szansa, że urwie mi się film. Jakoś zupełnie się tym nie przejęłam. Nogi mi się plątały, gdy szłam z baru na parkiet po raz kolejny. Nie liczyłam, ile w końcu wypiłam drinków, na pewno wystarczająco dużo, aby mój portfel mocno ucierpiał, kiedy tylko ureguluję rachunek przed wyjściem z klubu. Powinnam niby płacić od razu po odejściu od baru, ale moja torebka znajdowała się przy barmanie, wiedział więc, że mu nigdzie nie zwieję. Po wciśnięciu się w tłum na parkiecie ponownie zaczęłam się poruszać w rytm dudniących basów. Coraz ciężej mi było utrzymać równowagę i się nie przewrócić, starałam się więc tańczyć w miarę w miejscu i stabilnie. Nie było to trudne, zważywszy na masę ludzi otaczających mnie i napierających ze wszystkich stron. Nagle poczułam czyjeś dłonie na swoich udach, przesunęły się wyżej, ku mojej talii. Czyjś tors przywarł do moich pleców. Zesztywniałam i próbowałam odepchnąć od siebie upierdliwego faceta. Nie ma nic gorszego niż pijany, napastliwy mężczyzna. Gdy go odpychałam, złapał mnie za talię mocniej i zaczął ciągnąć poza parkiet, w stronę ściany. Zaczęłam wierzgać, krzycząc włoskie przekleństwa naprzemiennie z angielskimi. Nie poddam się bez walki! — Uspokój się, bo zaraz wydrapiesz mi oczy! — Usłyszałam tuż przy swoim uchu i momentalnie się uspokoiłam. To był tylko Sheridan. Albo AŻ Sheridan. Jednak przynajmniej nie żaden potencjalny gwałciciel albo zabójca. Podczas chodzenia nogi plątały się pode mną, bo miałam poważne kłopoty z równowagą. Nadepnęłam mu na stopę. Na jego szczęście miałam sandały bez obcasów. — Jak tam schadzka? — wybełkotałam, po raz kolejny depcząc mu palce swoimi sandałami. Nie żebym robiła to specjalnie, samo tak się stało. Nie panowałam nad swoimi ruchami. Jednak mimo to byłam zadowolona, że trochę go podeptałam. Mogłam to z czystym sumieniem zwalić na upojenie alkoholowe i przy okazji troszkę się zemścić za jego chamstwo. — Jasna cholera... Uważaj, jak chodzisz. — Syknął z bólu. Nieźle się musiał wkurzyć, bo złapał mnie mocniej w pasie i podniósł. Wyniósł mnie z parkietu, przeciskając się przez tłum klubowiczów tańczących jak w transie. Postawił mnie dopiero tuż obok schodów prowadzących do drzwi wyjściowych. W tym miejscu, poza salą klubową, muzyka była cichsza, tłumiona przez grube wyciszające dźwięk ściany. Panował tu lekki półmrok, ale nie było ciemno jak na parkiecie. Temperatura zdawała się też niższa, co było przyjemne. Tuż po tym, jak Sheridan nagle, bez ostrzeżenia, postawił mnie na ziemi, straciłam równowagę. Gdyby nie złapał mnie za ramiona, jak nic moja twarz przywitałaby się z podłogą. Nie wiedzieć czemu, zaczęłam z tego powodu chichotać. Śmiałam się tak bardzo, że zaczął boleć mnie brzuch. Uniosłam głowę i spojrzałam na trzymającego mnie mężczyznę. Jego ubranie było nieco pogniecione, guziki koszuli źle zapięte. Włosy miał zmierzwione i poczochrane. Na szyi widać było ślad po szmince. Najwyraźniej spotkanie z seksowną biseksualną laską się udało. — Upiłaś się. Ile wypiłaś, jak mnie nie było? — zapytał, mrużąc gniewnie oczy. Przestałam się śmiać, bo to już mnie nie bawiło. Wkurzyłam się. Bo co? On mógł się świetnie bawić, a ja nie? — Co cię to obchodzi? Puść mnie, dam radę sama stać. Gdzie masz goryli? I jak tam Desire? — odparłam i próbowałam się od niego odsunąć, kładąc dłonie na jego torsie i odpychając go od siebie. — No puść mnie! Jak na zawołanie tuż za nim pojawili się jego ochroniarze, stanęli obok i patrzyli na ścianę, starając się udawać, że wcale ich tam nie ma. Biedni. Podobnie jak ja musieli się użerać z Sheridanem cały dzień, ale oni nic nie mogli powiedzieć. Nie słyszałam, aby któryś z nich wymówił choćby jedno słowo. Sheridan w końcu mnie puścił i patrzył na mnie coraz bardziej wkurwiony. — Nie przypuszczałem, że aż tak się upijesz. W odpowiedzi pokazałam mu środkowy palec. Nie czekając, aż zareaguje, zrobiłam kilka kroków w stronę sali klubowej, aby dotrzeć do baru. Miałam tam torebkę i chciałam ją odzyskać. Mój plan jednak spalił na panewce, bo za szybko szłam, a to nie było wskazane w moim stanie, więc po chwili świat wokół mnie zaczął wirować i znowu straciłam równowagę. Również tym razem Sheridan mi pomógł. Postawił mnie na nogi, nieco przy tym szarpiąc, ponieważ próbowałam się wyrwać. W mojej głowie pojawiały się te wszystkie sceny z całego dnia, kiedy mnie wkurzał i irytował. Przypomniałam sobie drobiazgi. Szczególnie o tym, jak cholernie miałam ochotę mu przywalić, ale nie mogłam, niestety. — Uspokój się, cholerna kobieto! — warknął i oparł mnie o ścianę, abym nie miała szans mu zwiać. — Puszczaj mnie, ty seksowny szantażysto! Chcę moją torebkę! — zawołałam w irytacji i po chwili otworzyłam szeroko oczy, bo dotarło do mnie, co powiedziałam. — Tylko szantażysto, popaprańcu! Nie myśl sobie! Cholera, powinnam się ugryźć w język. Modliłam się w duchu, aby mnie za to nie zwolnił. Planowałam najwyżej protestować i stwierdzić, że to była jego wina, bo zmusił mnie do picia, a co. Poniekąd tak w końcu było. Uniósł brew, a w jego ciemnych oczach na sekundę pojawiło się rozbawienie. Cóż, przynajmniej nie był na mnie jeszcze bardziej zły. — Udam, że tego nie słyszałem. Mimo wszystko wolę, jak jesteś pijana, przynajmniej mogę się z ciebie pośmiać. Gdzie masz torebkę? Zazgrzytałam zębami, ale przestałam się wyrywać. Nie miało to sensu, bo był za silny. — Za barem, u barmana — odburknęłam, patrząc na niego spode łba. Pokiwał głową i spojrzał na jednego ze swoich ochroniarzy. — Idź po nią i ureguluj jej rachunek — rozkazał, a ten od razu poszedł wykonać polecenie swojego szefa. — To jak? Udała się randka? — dopytywałam, bo wcześniej nie odpowiedział na moje pytanie. W głowie zapisałam sobie, żeby potem oddać pieniądze Jamesowi, co do centa. Spojrzał na mnie poirytowany i zacisnął zęby. — Do twojej wiadomości: tak. Było świetnie. Do czasu, aż dołączyła do nas jej dziewczyna. Po jej wrzaskach uznałem, że jest zazdrosna. Nie żebym rozumiał cokolwiek, co gadała. — Dlaczego nie zaproponowałeś, aby do was dołą... — Musisz zadawać tyle pytań?! — przerwał mi gniewnie i zacisnął palce u nasady swojego nosa, mamrocząc coś przez zęby. — Cofam wcześniejsze słowa. Pijana jesteś równie denerwująca jak na trzeźwo. Powstrzymałam się przed sprostowaniem, że to on kazał mi pić. Wolałam nie testować jego cierpliwości, bo jak widziałam, nie miał jej za wiele. Wrócił ochroniarz z moją torebką. Skierowaliśmy się do wyjścia, ale nie dawałam rady sama iść po schodach. Co chwila się potykałam i to był prawdziwy cud, że nie miałam bliskiego spotkania z podłogą. Sheridan kazał ochroniarzowi wnieść mnie na górę. Pozwoliłam się podnieść i zanieść, jednak mój żołądek nie był równie jak ja uległy. Wypiłam za dużo alkoholu, będąc niemal na czczo. W końcu od czasu śniadania zjadłam w ciągu dnia tylko batonik zbożowy. Zrobiło mi się niedobrze i poczułam ciepłą ślinę napływającą mi do ust. Wiedziałam, co to oznaczało. Jak tylko ochroniarz postawił mnie na chodniku na zewnątrz, od razu zaczęłam się rozglądać za krzakami, jednak żadnych nie było. Czego innego mogłam się spodziewać po centrum miasta? Dopadłam więc do kosza na śmieci i zaczęłam do niego wymiotować. Pomiędzy torsjami klęłam jak szewc na alkohol, szczególnie oberwało się whisky. — Widzisz, trzeba było tyle nie chlać. Alkohol jest dla mądrych ludzi, dziewczynko — powiedział ze śmiechem Sheridan. Po raz kolejny tego wieczoru pokazałam mu środkowy palec, bo i tak mogłam zwalić to na stan upojenia alkoholowego. A potem znowu zaczęłam rzygać (...)


*Artykuł stanowi fragment książki pt. „Dance, sing, love. Miłosny układ” Layla Wheldon (Wydawnictwo Editio, 2017).