Od niedawna mamy przyjemność gościć w zasobach eBookpointa zaprzyjaźnionych wydawców. Tym razem wkroczyliśmy w świat Joanny Łukowskiej - publikującej

Od niedawna mamy przyjemność gościć w zasobach eBookpointa zaprzyjaźnionych wydawców. Tym razem wkroczyliśmy w świat Joanny Łukowskiej - publikującej w RW2010. Od dziś w krainie Łukowskiej panuje 50% odwilż na wszystkie tytuły dostępne w ebookpoint.pl: "Z krainy kucyków" - zbiór opowiadań dla dzieci  - 1.95 zł W rolach głównych występują dzieci, kucyki i duże konie. Opowiadania o dziewczynce, która cicho mówiła, czy o chłopcu, który obraził się na cały świat to piękne i mądre przypowieści z morałem.   "Państwo Tamickie" - zbiór opowiadań nieco odrealnionych - 4.95 zł Powieść obyczajowa w dwudziestu opowiadaniach, z których każde stanowi oddzielną całość. Opowiadania łączy para bohaterów młode małżeństwo, wchodzące w dorosłe życie na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku. "Nieznajomi z parku" - filmowe love story - 4.95 zł On jest bogaty, doświadczony, nieufny. Ona wrażliwa, introwertyczna, pełna kompleksów. Oboje niosą bagaż trudnego dzieciństwa. Po raz pierwszy spotkali się w parku. Wtedy też po raz pierwszy od niego uciekła... "Pierwsza z rodu: Znajda" - fascynujący świat fantasy - 6.45 zł To opowieść o skrzatach i ludziach, radzących sobie w świecie bez słońca. Estera pisze pamiętnik, licząc, że ktoś go przeczyta; o ile po latach mroku ktoś jeszcze będzie umiał czytać.   A na rozgrzewkę mamy dla Was wywiad z Joanną Łukowską! MŚ: Jak na osobę piszącą masz dość nietypowe wykształcenie... Skończyłaś matematykę na UAM w Poznaniu, kierunek – zastosowania matematyki, praca magisterska o grafach interwałowych... Czy grafy, takie czy inne, przydają się podczas pisania? JŁ: Oczywiście! Matematyka to jest nowoczesny język, język umysłu. Uczy precyzji myślenia, pozwala kojarzyć fakty i budować relacje wynikowo-skutkowe. Matematyka uczy logicznego myślenia. A to podczas pisania jest niezbędne.  Szczególnie – podczas tworzenia fantastyki, niekoniecznie tej naukowej. Śmiem twierdzić, że nie zostałabym pisarzem, gdybym nie zdobyła wcześniej dyplomu matematyka (śmiech). Czyli logiki, niezbędnej do tworzenia opowieści, nauczyłaś się na studiach... A pisania? Pisania nauczyłam się w zasadzie sama. Głównie dzięki czytaniu innych, podpatrywaniu, jak TO robią najlepsi oraz na analizowaniu błędów u tych, moim zdaniem, nieco mniej sprawnych literacko. Zresztą zawsze coś można poprawić (śmiech). W każdy razie zdarzało mi się, że w trakcie czytania jakiejś książki – z reguły romansu – coś mi w niej nie grało, przeszkadzało w odbiorze, więc zaczynałam tropić te fałszywe nuty. A potem we własnych utworach starałam się ich unikać. Wiemy już „jak”. Czy dowiemy się „kiedy”? Kiedy zaczęłam pisać? Nie licząc okresu licealnego i wierszy (bo w liceum za mojej młodości większość z nas pisała wiersze), po raz pierwszy poważnie pomyślałam o napisaniu czegoś mniej więcej dwadzieścia lat temu. Po urodzeniu drugiego dziecka spędzałam całe dni na czytaniu romansów, głównie z serii Harlequin. Po jakimś roku, kiedy przeczytane przeze mnie książki przestały się mieścić w domu, mój mąż zapytał, czy nie uważam, że wyleczę się z nałogowego czytania, pisząc coś „własnego”. Spróbowałam i... udało się za pierwszym podejściem. A co było tym „pierwszym podejściem”? Romans (śmiech). No, może nie tak do końca romans, nie klasyczna opowieść o miłości, gdzie on w scenie finałowej „miażdży jej usta w zuchwałym pocałunku” albo „przeszywa ją swoim boskim piorunem”... Jak już mówiłam – czytając, analizowałam treść i wyciągałam wnioski. Dlatego napisałam tak naprawdę nie klasyczny romans, ale raczej powieść psychologiczną o trudnej miłości, braku zrozumienia, kłopotach w związku i przyjaźni poza związkiem. Krótko: coś takiego, co sama chciałabym przeczytać. Mówisz, że się udało... Czyli książka nie wylądowała w szufladzie na długie lata? Ależ skąd! Nie mogłam mojej pierwszej książki ukryć przed światem. Byłam tak przekonana, że stworzyłam dzieło wyjątkowe, moje „trzecie dziecko” (śmiech)... Wydrukowałam trzy egzemplarze i wysłałam do trzech wydawnictw, które publikowały romanse w seriach i w dużych ilościach. A potem uzbroiłaś się w cierpliwość i... W nic się nie zdążyłam uzbroić. Pierwsza odpowiedź przyszła po ośmiu dniach. Wydawnictwo Almapress zaprosiło mnie do Warszawy na rozmowę i podpisanie umowy. Drugie wydawnictwo, Phantom Press, odezwało się tydzień później, ale tu niestety musiałam odmówić... To pierwsze było szybsze i miałam już wtedy umowę w garści. Czyli Twój debiut, wydani w 1994 roku „Nieznajomi z parku”, był sukcesem? Jeśli chodzi o tempo – na pewno. Jeśli chodzi o jakość – nie mnie oceniać. Finansowo – nieszczególnie. A pod względem „twórczym” – totalna klapa... Jak to? Wydanie własnej książki nie uskrzydliło cię? Aż za bardzo. Na fali entuzjazmu siadłam prawie natychmiast do pisania kontynuacji. Utknęłam na setnej stronie, gubiąc się w meandrach świata, który chciałam opisać. Walczyłam przez rok i... poległam. Nie dałam rady skończyć i na dwa lata rzuciłam pisanie. A po dwóch latach? Zmieniłam styl i konwencję i napisałam zbiór opowiadań, połączonych parą głównych bohaterów. Sporo obyczaju, trochę groteski, dużo humoru, nieco fantastyki... Miało być lekko, zabawnie, refleksyjnie, chwilami wzruszająco i wyszło tak, jak miało wyjść. I znów sukces? No... Raczej kosmiczna klapa. Przez trzy lata tułałam się po wydawnictwach, najbliżej do wydania było w poznańskim Rebisie, ale... nie udało się. Maszynopis zbierał dobre oceny, ale argumenty za nie-wydaniem były poważne; nikt nie publikuje debiutantów (choć nie byłam debiutantem), nikt nie publikuje opowiadań (choć to była w zasadzie spójna historia) i... nikt nie publikuje polskich autorów (a tego nie umiałam przeskoczyć...). Zmarnowałaś czas? Nie! Pojawiła się możliwość współpracy z pewnym czasopismem, chcieli próbek tekstów, podesłałam kilka pierwszych rozdziałów; spodobał im się styl, język i warsztat i... dostałam pracę. Od drugiej, niewydanej powieści, zaczęłam naprawdę zarabiać na swoim pisaniu. I w dodatku – pisząc opowiadania i pozostając polskim autorem (śmiech). A co z pisaniem kolejnych powieści? Uznałam, że przede wszystkim muszę skupić się na nauce warsztatu i szlifowaniu stylu. Zajęło mi to jakieś osiem lat, zanim dojrzałam do następnej powieści. Jej obszerny szkic, liczący ponad sto stron, powstał w roku 2008. To miała być powieść fantasy. Pokazałam ją w tej formie trzem osobom – mojemu mężowi (miłośnikowi fantastyki), mojemu przyjacielowi z liceum (wielkiemu miłośnikowi fantastyki) i Eugeniuszowi Dębskiemu, którego poznałam rok czy dwa lata wcześniej przy innej okazji... To znaczy? Sam pomysł na powieść narodził się tak, że najpierw napisałam opowiadanie, dziejące się w moim wymyślonym świecie i wysłałam je w kilka miejsc. Między innymi – do fanzinu Fahrenheit. Tam też zostało opublikowane w wersji elektronicznej. A do tej publikacji walnie przyczynił się właśnie Eugeniusz Dębski, za co mu zawsze będę dziękować. Więc kiedy powstało to „obszerne streszczenie” – posłałam je także do niego. Opinia była w zasadzie pozytywna, choć w wielu punktach krytyczna, trzeba było sporo poprawić. Więc trochę trwało, nim w końcu zebrałam się w sobie i wzięłam za bary z materią. To było największe wyzwanie twórcze w moim życiu. Samo pisanie trwało w porywach dwu- trzymiesięcznych rok. Bo jednak musiałam w międzyczasie pisać dla chleba. No ale w końcu udało się. I tak powstała „Znajda”? Tak. Ale już w trakcie pisania zdecydowałam się nie posyłać książki do żadnego papierowego wydawnictwa. A to dość niezwykły krok... Szelest kartek, zapach farby drukarskiej, własne nazwisko na okładce – to kusi większość autorów. Mnie już nie tak bardzo. Widziałam swoje nazwisko w druku, na własnej książce i pod felietonami, które pisywałam przez osiem lat. Nasyciłam swoje ego (śmiech). A szelest kartek jest przereklamowany. Na dokładkę takie kartki sporo ważą, a ja w wakacje dużo czytam i całą siatę musiałam targać... Więc kiedy raz spróbowałam czytnika e-booków, zakochałam się. Można w jednym leciutkim urządzeniu zmieścić całą bibliotekę! A wracając do Znajdy... Wybacz, jestem gadułą. (śmiech) Chorobliwą! Wracając do „Pierwszej z rodu: Znajda”, bo tak brzmi pełny tytuł, był rok 2010, w Polsce powoli, ale jednak rodził się rynek e-booków. Postanowiłam tu znaleźć dla siebie szansę. Być może złe doświadczenia z poprzednią książką wpłynęły w dużej mierze na moją decyzję, ale... nie żałuję. Czy zatem Twoja powieść „Pierwsza z rodu: Znajda” jest pierwszym e-bookiem w Polsce? (śmiech) Powiedzmy tak – „Znajda” jest prawdopodobnie pierwszą w Polsce publikacją elektroniczną, która została napisana z myślą o takim jej rozpowszechnieniu. Przy okazji jako e-book ukazała się moja poprzednia powieść, czyli „Państwo Tamickie”(zyskując dobre recenzje czytelników), a ostatnio – „Nieznajomi z parku”, którzy po osiemnastu latach od debiutu doczekali się również wersji elektronicznej, poprawionej i nieco zmienionej. A książeczka dla dzieci „Z krainy kucyków”? Skąd się wzięła? Skąd taki pomysł? Po romansie, powieści obyczajowej i powieści fantasy postanowiłaś dla odmiany napisać opowiadania dla dzieci? Napisałam ją na zamówienie właścicielki tejże krainy, bo Kucykolandia istnieje naprawdę. Przyjeżdżają tam przedszkolaki, by obcować ze wsią, kurami, kucykami, kozami, królikami, a wyjeżdżając, dostają prócz wrażeń – książeczki. Opowieści o dużych i małych koniach oraz o dzieciach spodobały się na tyle, że postanowiłam wydać ją również w formie e-booka. Co dalej? Zarys drugiej części „Znajdy” mam już w notatkach. Fani (śmiech) poganiają. Czekam tylko na chwilę wytchnienia i sporo czasu wolnego, aby zasiąść do pisania. I mam nadzieję, że jeszcze w tym roku ukaże się na rynku. Oczywiście – jako e-book. Już nie mogę się doczekać. I dziękuję za rozmowę. A my dziękujemy Oficynie Wydawniczej RW2010 za udostępnienie wywiadu:) Korzystajcie z odwilży póki trwa, a trwa do piątku - tj. do 11 maja włącznie! Zaczytania życzy redakcja ebookpoint.pl