PLASTIKOWE JEDNORAZOWE DŁUGOPISY wylatują z metalowego pojemnika, turlają się po biurku, niektóre spadają na podłogę. Odgłos rozsypujących się długopi



PLASTIKOWE JEDNORAZOWE DŁUGOPISY wylatują z metalowego pojemnika, turlają się po biurku, niektóre spadają na podłogę. Odgłos rozsypujących się długopisów miesza się z dzwonkiem telefonu.

Pierwszy sygnał sprawia, że ramię Heleny podskakuje, jakby cierpiała na ten syndrom, który widziała w telewizji, kiedy ramię człowieka żyje własnym życiem, bije go we śnie, w sklepie wybiera własne towary. Jest sama w pokoju, ale i tak rozgląda się, czy nikt jej nie obserwuje. Po kilku kolejnych sygnałach odbiera — kiedy jest pewna, że zapanuje nad głosem. — Słucham, Helena Mobacke. — Przepraszam, chyba pomyliłem jakąś cyfrę — mówi męski głos. W słuchawce rozlega się kliknięcie, zanim Helena zdąży się odezwać. Mężczyzna pewnie chciał rozmawiać z kimś, kto miał to biuro przedtem. Ale telefon milczy. Może to rzeczywiście tylko zwykła pomyłka. Wkrótce zaczną dzwonić do niej. Dzwonić i żądać, żeby się zajęła różnymi sprawami. Helena skupia się na pojemniku na długopisy, podnosi go, zbiera jego zawartość. Musi wejść pod biurko, żeby dosięgnąć tych długopisów, które spadły na podłogę. Na szczęście nikt nie wchodzi do pokoju, kiedy klęczy z wypiętym tyłkiem. Wreszcie znów panuje porządek i Helena może usiąść. Nie ma absolutnie nic do roboty. Nawet już nie pamięta, dlaczego przedtem wyciągnęła rękę po długopis. Własne myśli to jedyna rzecz, jaką może się zająć, ale to właśnie jechciałaby utrzymać z daleka. Jeśli dopuści je zbyt blisko do siebie, nie będzie w stanie pracować. Nienawidzi swoich myśli, kiedy tak krążą w kółko i powoli odbierają jej siły. Musi znaleźć coś do roboty. Cztery teczki osobowe: Herman Tingwall, Simon Gonficane, Therese Jansson i Niklas Karlén. Helena kładzie na nich dłoń, czytała je już kilka razy. One jej już nie pomogą. Wyrobiła sobie obraz osób, z którymi będzie pracowała. Jest zadowolona, że wyszła ze swojego pokoju, by się przywitać. Siedzieli w kuchni i pili kawę, wydawało jej się, że usłyszała swoje nazwisko, więc zmusiła się do wyjścia. Nie dała rady włączyć się do rozmowy, ale przynajmniej się przywitała. Przekazała im, że Nygård na razie nie przyznał im żadnego śledztwa, więc nie wie, jak ten tydzień będzie wyglądał. Niepokoi ją Niklas Karlén — fakt, że jest synem byłego komendanta policji regionalnej, ale też to, że nie pracował wcześniej jako inspektor kryminalny. Na Kungsholmen był asystentem. Możliwe, że będą też kłopoty z Therese Jansson, to druga najmłodsza w grupie. Helena właściwie nie wie, dlaczego się jej obawia, może dlatego, że trudno ją rozgryźć. Jeszcze tylko raz wyszła z pokoju, do toalety. W drodze powrotnej wzięła kilka owoców z kuchni. To jej wystarczy jako lunch. Wyprawa do stołówki pracowniczej to rzecz niewykonalna, a nie zna innych lokali w okolicy. Po drodze z przystanku mijała chińską restaurację, która nie wyglądała szczególnie zachęcająco. Poza tym ta restauracja znajduje się tuż przy komendzie, na pewno roi się tam od kolegów (...). W komputerze odzywa się sygnał. Helena znów się odwraca do monitora i klika nowe wiadomości, żeby odczytać e-mail. Informacja o tym, że policyjny chór szuka nowych członków. Kasuje wiadomość, jednak nie odchodzi od komputera. Ma już dość surfowania w intranecie, ale dobrze jest wyglądać na zapracowaną, gdyby ktoś akurat zajrzał. Kwadrans później — kiedy siedzi i gapi się na tygodniowy jadłospis policyjnej stołówki i stara się nie myśleć o tym, jak Anton, zaśmiewając się, zrzuca klopsiki na podłogę, a ona próbuje być surowa i w końcu też wybucha śmiechem — rozlega się pukanie do drzwi. — Proszę wejść — mówi Helena. Nygård wchodzi do środka. — I jak ci idzie? To brzmi, jakbym była piętnastoletnią praktykantką, która wykłada towar na półki w supermarkecie. — W porządku. Przed południem wczytywałam się w sprawy bieżące. Zapoznałam się też z aktami mojej grupy. — Czy już z nimi rozmawiałaś? Helena kiwa głową. Nygård zerka na boki. Może się zastanawia, czy powinien jeszcze dłużej ciągnąć tę ogólną pogawędkę, ale decyduje się ją zakończyć. — Dostaliśmy zgłoszenie, chciałem zapytać, czy byś go nie przyjęła. — Jasne — rzuca Helena. — Nie mogę się doczekać, żeby się zabrać do porządnej pracy. Nie mogę się doczekać ze strachu. — Co to za sprawa? — Ktoś wpadł pod pociąg metra na stacji Sandsborg. Jedna z dzwoniących osób mówiła, że to było celowe popchnięcie, ale równie dobrze to mógł być wypadek. Trudno cokolwiek powiedzieć na tym etapie. — Kiedy to się zdarzyło? — Niecały kwadrans temu. Kilka wozów patrolowych jest na miejscu, trwa zbieranie zeznań na peronie. Lecz jeśli miałoby się okazać, że to było celowe działanie, może lepiej, jeśli włączymy się w to od razu. — Okej — zgadza się Helena. — Czy ofiara żyje? — Nie wiadomo. Nie wiem więcej, niż ci powiedziałem. Byłaś na dole w garażu? Helena potrząsa głową. — Są tam służbowe samochody. Klucze możesz odebrać w recepcji. I po tych słowach Nygård wychodzi, nic więcej nie mówiąc. Kiedy znika, Helena ma wrażenie, że ona sama jest jedynym człowiekiem, który pozostał na tej ziemi. Wstaje z biurowego krzesła, ale nigdzie nie idzie. Nie ma pojęcia, co zrobić z tą odpowiedzialnością, która nagle stała się jej udziałem. Otoczenie się rozmywa. Czy raczej: ona nie rozumie jego sygnałów. Jakby doznała udaru i musiała się nauczyć wszystkiego jeszcze raz. Jej zdolność do działania jest jakby zdmuchnięta. Długo tak stoi, aż podłoga znów staje się podłogą. Wtedy czuje, że panuje nad sytuacją: nie może pozwolić, by strach zwyciężył. Powoli odwraca głowę w stronę okna, deszczu, który ciągle leje się z nieba. Próbuje wyczuć zapach mokrego betonu. Tam na zewnątrz jest świat, a ona nie jest sama. Zmusza nogi, by ruszyły z miejsca. Teraz się zaczyna — myśli Helena, wychodząc z biura. Teraz się zaczyna, muszę pokazać, że dam radę. W pierwszym odruchu chce jechać sama, żeby tylko uniknąć rozmowy z kimś z grupy. Słowa są trudne do uchwycenia, język jeszcze nie został wynaleziony. Ale nie jest tak pogubiona, żeby nie zrozumieć, że to nie jest dobry pomysł. Nie jest na to gotowa. Nie jest nawet gotowa, żeby pojechać tam z kimś. Zbyt duże jest ryzyko, że mogłaby się rozsypać. Wtedy dalsza praca nie będzie możliwa. Helena idzie do pokoju Simona Gonficane. Powoli, żeby mieć czas wziąć się w garść. W pokoju śniadaniowym robił wrażenie spokojnego i budzącego zaufanie. Solidny, lecz bez natarczywości. Poza tym z jego akt wynika, że jest świetnym przesłuchującym. Drzwi są otwarte, Helena mimo to lekko stuka we framugę. Daje Simonowi czas zamknąć pasjansa, zanim wejdzie do środka. — Ktoś wpadł pod pociąg metra na stacji Sandsborg — mówi Helena, kopiując słowa Nygårda, żeby mieć pewność, że zostanie zrozumiana. — Czy mógłbyś to wziąć? Simon kiwa głową i szybko wstaje z krzesła. Helena myśli, że sprawia wrażenie zakłopotanego, ma nadzieję, że to z powodu pasjansa. — Weź ze sobą Hermana. Herman Tingwall jest doświadczony — trzydzieści lat przepracowanych w komendzie Sztokholm Południe. Jako jedyny w grupie jest od niej starszy. Simon znów tylko kiwa głową. Nie stawia żadnych dodatkowych pytań, dlaczego ona nie chce jechać z nimi. To dobrze, kiedy nikt nie podważa jej decyzji. Ale przecież powinien coś powiedzieć, w kuchni mówił. Helena patrzy za nim, jak idzie do pokoju Hermana. Wypełnia ją tylko jedna myśl: Niech to nie będzie dziecko.


*Artykuł stanowi fragment książki pt. „Tak sobie wyobrażałam śmierć” Viktor Johanna Mo (Wydawnictwo Editio, 2017).