Za pierwszym znakiem mego przebudzenia stara wydała jakieś chrapliwe tony jak świerszcz w popiele, gdy na żarzący węgiel natrafi. Niebawem pojawili si



Za pierwszym znakiem mego przebudzenia stara wydała jakieś chrapliwe tony jak świerszcz w popiele, gdy na żarzący węgiel natrafi. Niebawem pojawili się inni domownicy sakli i to w tak wielkiej liczbie, że dla mnie prawie już tam miejsca nie starczyło.

Nie mogłem wszystkim się dobrze przyjrzeć, gdyż inny przedmiot zajął moją uwagę, a mianowicie okowy, które zakładano mi na nogi. Ze wszystkich stron zaczęto mnie oglądać jak stary gałgan, chcąc się przeko-nać, czy będzie jeszcze na coś przydatny. Ta ciekawość wszystkich wielce mnie zajmowała. Zupełnie nagie dzieciaki pod sam nos mi podłaziły, oglądając mnie jakby bardzo wielką osobliwość. Podano mi suchy kawałek czureka, jakby chcąc sprawdzić, czy mam mocne zęby, gdyż chleb ten błyszczał na kształt ka-wałka mosiądzu. Nie chciałem okazać siły swoich zębów. Stara zatem, sycząc jak szatan w gorącej smole, dała mi czarkę mleka i nieco świeżego sera, co bez przymusu jedno i drugie spożyłem. Wtedy też dopiero zacząłem się przyglądać otaczającym mnie, lecz tych, co mnie przyprowadzili, nie było. We wszystkich oczach starców i młodzieży, kobiet i mężczyzn przebijała się tylko ciekawość. Mówiono do mnie językiem, którego wcale nie rozumiałem, potwierdzając słowa znakami. Dorosłe dziewczęta spoglądały na mnie z większą uwagą, uśmiecha-jąc się, coś szeptały między sobą. Dzieci jak węgorze przesuwały się pomiędzy nogami starszych, nie mając innej drogi przejścia. Patrząc na mnie, starsi na przemian to poważną, to wesołą prowadzili rozmowę, cmokając zwyczajem tam-tejszym i kręcąc niekiedy głową. Wezwano wreszcie do mnie tłumacza, który miał być pośrednikiem pomiędzy mną a góralami. Był to jeden z żołnierzy rosyjskich wziętych podobnie jak ja do niewoli i od kilku lat tu zamieszkały. Okazało się, że i on z trudnością rozumiał mowę swoich współmieszkańców, którzy go Iwanem lub sołdusem zwali. Wska-zano mi wreszcie mojego przyszłego gospodarza, średniego wieku z chytrą i niegodziwą fizjonomią człowieka. Owa zgrzybiała kobieta była jego prababką. Zapytano mnie, co umiem, kim jestem i do czego jestem zdolny, gdyż moja fi-zjonomia ukazywała nieprostego żołnierza. Odpowiedziałem, że jestem pisa-rzem w kancelarii i żadnej ręcznej roboty nie umiem. Na zapytanie, czy mam tu krewnych lub przyjaciół, którzy chcieliby mnie od nich wykupić, odrzekłem, że wszystkim dla mnie jest tylko jeden Bóg i że jestem z kraju bardzo dalekiego, zwanego Polską. Odpowiedź moja bardzo się starcom spodobała, a słowo Po-reng (Polak) z podziwem było powtarzane. W końcu zapowiedziano mi, że zgi-nę u nich lub umrę z głodu, jeśli mnie Rosjanie nie wykupią i że łeb mi zetną, jeśli pomyślę o ucieczce. Po czym owa stara baba dała mi do rąk wielki dzban, a małe chłopaki popro-wadzili mnie ku rzece po wodę, śmiejąc się ze mnie, że w żelazach chodzić nie umiem i dzban z wodą niosę nie tak, jak oni noszą. Na ulicy mnóstwo ludzi za-chodziło mi drogę, oglądając mnie ze wszystkich stron. Po powrocie do sakli ogolono mi głowę nożykiem od kindżału, zlewając ją zamiast mydła wodą, którą przyniosłem. Potem odebrano mi całe odzienie do koszuli, a włożono na mnie stare i brudne łachmany, które nie wszędzie osłaniały mi ciało (…) Na noc mój gospodarz włożył mi na szyję ogromny łańcuch, bojąc się zapew-ne, abym mu nie uciekł, i jego koniec przeciągnął przez ścianę do drugiej izby. Tę noc spędziłem równie smutno jak wiele następnych. Rzeczywistość w noc-nej ciszy, gdy byłem pozostawiony własnym myślom, najsmutniej mi się malo-wała. Każde nieszczęście znośniejszym się staje, gdy jest dzielone współczu-ciem innych. Tu nikt nie czuł wspólnie ze mną wielkości mej niewoli, a nawet mój smutek był przedmiotem szyderstw. Upłynęło już kilka dni mej niewoli i cierpień tak moralnych, jak i fizycznych. Wystarczająco się na mnie napatrzono, niczyjej więcej nie wzbudzałem cieka-wości. Jedne dziewczęta w licznym gronie wraz ze mną chodzące po wodę oka-zywały niejakie zainteresowanie moją osobą, ale i pogardę, która nawzajem obudzała we mnie wstręt dla nich. Czeczenka dopóki jest młodą i panną, w zwykłym swoim ubranku, z miedzia-nym dzbanem na głowie, opierając jedną rękę na giętkiej kibici, pełna jest wdzięku. Jej długa nieco koszula, z przodu wzniesiona a po bokach zatknięta za szarawarki, spadając w swobodnych fałdach malowniczo się draperuje. Czę-sto, znużony ciężarem dzbana, zapatrywałem się na grupy młodych Czeczenek jak polne kwiaty świeżych i lekkich (...)


* Artykuł stanowi fragment książki pt. „Pamiętnik mojej żołnierki na Kaukazie i niewoli u Szamila. Od 1844 do 1854" Karol Kalinowski (Wydawnictwo Akademickie DIALOG 2017).