Zatrzymuję się na podjeździe i zostaję na chwilę w samochodzie ? nucę do muzyki, która sączy się z głośników, i przeżywam czas spędzony z Coltonem. Na

Zatrzymuję się na podjeździe i zostaję na chwilę w samochodzie — nucę do muzyki, która sączy się z głośników, i przeżywam czas spędzony z Coltonem. Nawykowo śpiewam tę piosenkę. Uspokajają mnie słowa i rytm. Chwytam rękami górę kierownicy i opieram na nich głowę. Nie żebym była jakąś weteranką randek, ale to była najbardziej intensywna, namiętna i dziwnie kojąca randka w moim ży­ciu. Potrząsam głową, gdy odtwarzam ją w głowie.

O ja cię sunę! ― to jedyne, co przychodzi mi do głowy, gdy myślę o wieczorze. O nieoczekiwanym podrywie Coltona. Diabeł na moim ramieniu powtarza w kółko, że to tylko i wyłącznie moja wina. Że gdybym zachowywała się jak normalna Rylee, nigdy nie stałabym się ochoczą ofiarą jego wprawnych dłoni we wnęce za kulisami. Nigdy nie miałabym okazji powiedzieć mu: „Dziękuję, ale nie, dziękuję”, co skłoniło go do tego całego pościgu, bo dostał wyzwanie będące mile widzianą odmianą w jego świecie przesadnie chętnych i ochoczych kobiet.

Nagle wrzeszczę ze strachu, bo słyszę pukanie w szybę. Byłam tak mocno zatopiona w myślach, że nie zauważyłam, jak Haddie podchodzi do samochodu. Otwieram drzwi, serce powoli wraca do normalnego pulsu.

— Cześć, Had, jeszcze sekundkę — mówię, sięgając po swoje rzeczy leżące na siedzeniu pasażera.

Czuję, że Haddie przesunęła się trochę w stronę drzwi domu, bo jej ciało blokuje światło i rzuca cień na przednie siedzenie.

— To Matchbox Twenty? — pyta, starając się usłyszeć cicho gra­jącą muzykę.

O, mówię do siebie, domyśla się, że coś się stało. Ona wie, że słucham Matchbox Twenty, gdy jestem wytrącona z równowagi. Wie to aż za dobrze z mrocznego okresu mojego życia.

Rzucam na nią okiem — stoi z rękami na biodrach, a irytacja emanuje z niej falami — i nie potrafię odgadnąć, ile tak naprawdę się dowiedziała. Bo od tego zależy to, jak bardzo będzie zraniona, że to przed nią ukrywałam.

Nie potrafię się usprawiedliwić, gdy Haddie jest wściekła. Gdy czuje się oszukana. Wydaję cichy jęk, bo wiem, że mój interesujący dzień jeszcze trochę potrwa. Ona nigdy nie daje za wygraną, dopóki nie uzyska wszystkich potrzebnych jej odpowiedzi. Za jej niewin­nym pięknem kryje się ostry jak brzytwa intelekt, dzięki któremu potrafi okpić każdego — ale nie mnie.

Ja się nie dam.

Szybko wyłączam silnik, żeby nie usłyszała, że miałam włączone powtarzanie piosenki Bent. Przynajmniej nie było to Unwell. Trzymam torbę w ręce, ale nie mogę wysiąść, bo Haddie zagradza mi drogę.

— Myślę, że musimy pogadać — oznajmia wyniośle — prawda? — Odsuwa się na bok, nadal z rękami na biodrach. Gdyby jeszcze tupała stopą, poczułabym się jak na dywaniku u dyrektorki w podstawówce.

Zmuszam się do radosnego uśmiechu.

— Jasne, Had. Co tam? Coś cię wkurzyło?

— Ty.

— Ja? — Przewracam oczami, idąc w stronę drzwi domu.

— Nie przewracaj mi tu oczami, Ry — ostrzega, gdy wchodzimy do środka.

Rzucam swoje rzeczy na wysoki stolik stojący przy ścianie z drzwia­mi. Przemykam do kanapy w salonie i zatapiam się w nią. Marzę o tym, by po prostu zamknąć oczy i zasnąć, ale to niemożliwe, bo Haddie siada na drugim końcu, podwijając nogi pod siebie.

— Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? — Jej głos jest chłodny i cichy. To zły znak. Im ciszej mówi, tym bardziej jest wkurzona.

— O czym? — dopytuję, bo uznałam, że jeśli powie mi, co wie, to częściowo odkupię winy, wyjawiając jej resztę.

— O pieprzonym Coltonie Donavanie? — rzuca z szeroko otwar­tymi oczami, próbując stłumić uśmiech, który przebija się przez jej zawziętą fasadę. — Żartujesz sobie ze mnie? I nic mi nie powiedzia­łaś? — Jej głos robi się z każdym słowem coraz wyższy. Nie przery­wając kontaktu wzrokowego, bierze kieliszek wina ze stolika kawowego i pociąga łyk. — Dlaczego? — pyta cicho, wyraźnie skrzywdzona.

— Och, Haddie — wyrzucam z siebie i pocieram twarz dłońmi, walcząc z łzami, które próbują się wydostać. Przegrywam i jedna łza spływa po moim policzku. — Mam taki mętlik w głowie — wzdycham i zamykam na chwilę oczy, żeby odzyskać kontrolę nad wy­mykającymi mi się emocjami.

Twarz Haddie mięknie po moim wyznaniu.

— Przepraszam, Ry… ja po prostu… przykro mi, że mi nie powiedziałaś… nie chciałam…

— W porządku — mówię, zrzucając buty. Przylepione do stóp ziarenka piasku przypominają mi, że naprawdę byłam dziś wieczorem z Coltonem. Tak jakbym potrzebowała przypomnienia. Wciąż mam w pamięci zapach jego wody kolońskiej i jego ciała. — Nie chciałam zrobić ci przykrości. Skąd się…

— Nie odbierałaś telefonu… Strasznie chciałam się pochwalić kimś, kogo pozyskaliśmy na jutrzejszą imprezę inauguracyjną. Kilka razy do ciebie pisałam i dzwoniłam, ale nie odpowiedziałaś — mówi. — Zaniepokoiłam się. To niepodobne do ciebie, żeby nie odpisać chociaż jednym słowem, gdy jesteś zajęta. Tak się wystraszyłam, że zadzwoniłam do Dane’a. — Unoszę brwi. — A on chyba po prostu dodał dwa do dwóch — wzrusza ramionami. — No więc, co się dzieje, Rylee? Co przede mną ukrywasz?

— No wiesz, ja… strasznie mnie to wszystko przytłoczyło. — I opowiadam jej całą historię z wszystkimi brudnymi szczegółami, mimo zawstydzenia pierwszymi dziesięcioma minutami mojej interakcji z Coltonem. Haddie przetrawia moje słowa z niewzruszoną miną.

Kończę, a ona milczy przez kilka chwil z wyrazem bezwarunko­wej sympatii na twarzy.

— Cóż — stwierdza, wstaje po więcej wina i przynosi kieliszek dla mnie. — Mamy sobie wiele do opowiedzenia i przedyskutowania, ale przede wszystkim… — chwyta mnie za kolano i czuję wibrującą w jej ciele ekscytację. — Jasny gwint, Rylee! Colton Donavan? Za kulisami teatru! Łuuchuu! — Wyrzuca ręce nad głowę, a ja mo­dlę się w duchu, żeby nie wylała wina. — Jestem z ciebie dumna, że w końcu trochę zaszalałaś. Co w ciebie wstąpiło?

Czuję, że oblewam się głęboką purpurą, więc pochylam głowę i zaczynam kręcić pierścionek na palcu.

— Wiem — mamroczę. — Sama tego nie rozumiem.

— Co? — krzyczy na mnie. — O czym ty, do cholery, mówisz? — Energicznie trąca moje kolano. — To było łuchu z podziwu, a nie łuchu, że dlaczego miałby cię podrywać. Otrząśnij się, Ry — pstryka palcami przed moją twarzą, żebym na nią spojrzała. — On jest kurewsko przepiękny! Buntowniczy i zagniewany zły chłopiec…

Jakby trzeba mi było to przypominać.

Haddie patrzy na mnie. Dostrzegam, że emocje coraz bardziej uderzają jej do głowy.

— Czy na żywo wygląda równie dobrze jak w telewizji?

Próbuję znaleźć właściwe słowa, lecz wybieram te, które jako pierwsze przychodzą mi do głowy.

— Zatyka dech w piersi — stwierdzam z namaszczeniem. — Jest seksowny, despotyczny i frustrujący, a jego oczy są po prostu… a jego usta… ach! — Daję się porwać wspomnieniom, a mój umysł dryfu­je pomiędzy różnymi szczegółami. Gdy wracam do rzeczywistości, zauważam, że Haddie wpatruje się we mnie z cieniem uśmiechu na twarzy.

— Naprawdę ci się podoba, co? — pyta cicho, wyczuwając moje emocje, o których boję się mówić.

Mimo przylepionego do twarzy uśmiechu w oczach zbierają mi się łzy.

— To bez znaczenia, bo postawił sprawę jasno, że potrzebuje mnie tylko do jednego. — Wzruszam ramionami i biorę spory łyk wina. — Poza tym nie mogę tego zrobić Ma…

— Hej, hej, hej! — krzyczy, wymachując rękami w powietrzu, żeby mnie powstrzymać. — To zupełnie inny temat. Obie kwestie koniecznie trzeba omówić, ale zróbmy to po kolei, bo tak będzie lepiej dla twoich zapędów analizatorskich. — Przysuwa się do mnie. — Rylee, kochanie — mówi z powagą w głosie — jaka to różnica, co przyniesie przyszłość, skoro chodzi o Coltona? Jeśli chce cię tylko dla twojego ciała, żeby dać ci seks, od którego zatrzęsie się ziemia, to niech tak będzie. Zrób to. To, że nie tego oczekiwałaś, nie oznacza, że nie będzie to wszystko, czego potrzebujesz. A kto bardziej się nadaje do tej roli niż ten pierdolony adonis? — Rozbawiona bierze kolejny łyk. — Kurde, ja bym w to poszła bez wahania — mruczy i ściąga usta, wyobrażając sobie, jak by to było.

Wybucham śmiechem.

— No wiem, że byś poszła — droczę się, a moje ciało powoli się rozluźnia. — Takie rzeczy przychodzą ci bez trudu.

Trąca moją nogę.

— No dzięki! Nie jestem dziwką! — stwierdza i dodaje ze śmiechem: — No chyba że chcę nią być.

— Nie — wyjaśniam — chodzi mi o to, że jesteś taka swobodna i pewna siebie. Nie masz wątpliwości w tym, co robisz. I niczego nie żałujesz. — Przechylam głowę na bok. — I z całą pewnością ciągnie cię do złych chłopców. — Uśmiecham się do niej.

— Hmm, faktycznie lubię, gdy są niegrzeczni — śmieje się i przez chwilę oddaje się własnym myślom. — Ale wróćmy do ciebie. Nie ma potrzeby, żebyś mnie wkręcała w kolesia, który leci na ciebie.

Przewracam oczami na te słowa.

— Rylee, gość może mieć każdą kobietę, której zapragnie, lecz ugania się za tobą, płaci tysiące za randki, wydaje miliony, żeby speł­nić twoje marzenie, i zabiera cię na improwizowaną romantyczną randkę na plażę. O zachodzie słońca.

— On twierdzi, że nie interesują go romanse.

Haddie głośno prycha.

— Cóż, może trzeba mu na nowo wyjaśnić, co to jest romans — ripostuje — bo wszystkie te objawy wskazują na romantyczną pogoń za laską.

Potrząsam głową na jej szczerość.

— On mnie pragnie dlatego, że mu odmówiłam. Jestem dla niego wyzwaniem w świecie padających mu do stóp kobiet.

— No, faktycznie byłaś wyzwaniem, gdy przygwoździł cię do ścia­ny za kulisami, co? — Wykrzywia usta prowokująco.

— Haddie, wiesz, że to do mnie niepodobne! Nikt mnie nie dotykał, odkąd… — zapada cisza i potrząsam głową, żeby uwolnić się od wiążących mnie wspomnień. — Poza tym koniec końców zreflektowałam się. Po prostu byłam uwięziona i adrenalina uderzyła mi do głowy…

— Jasne, powtarzaj to sobie, bo nie wiem, czy próbujesz przekonać mnie czy siebie, że to tylko chwilowe zachwianie moralności. — Wzrusza ramionami, nie przerywając kontaktu wzrokowego. — Nie ma się czego wstydzić. To nic złego, że znowu coś czujesz, Rylee. Że znowu żyjesz.

Znowu czuję napływające łzy, więc odpędzam je dłońmi, zanim zdążą się wymknąć.

— Nie skończyłyśmy jeszcze tematu numer jeden, ale przejdźmy do tematu numer dwa. — oznajmia, a ja podnoszę wzrok pełna obaw. Nagle na jej twarzy pojawia się zrozumienie, jakby coś sobie uświadomiła. — Bałaś się mi cokolwiek powiedzieć, bo nie chciałaś, żebym ci mó­wiła, że to nic złego, żeby znowu żyć. Że możesz zacząć od nowa. — Jej łagodny, pytający ton głosu działa na mnie kojąco.

Ostrożnie potakuję, przełykając olbrzymią gulę w gardle. Przysuwa się jeszcze bliżej, obejmuje mnie i powoli kołysze, szepcząc:

— Ciiiiiiiiii.

Wyrywa mi się pojedynczy szloch i w końcu podda­ję się łzom, które gromadziły się we mnie przez kilka dni. Ich uwol­nienie jest tak przyjemnie oczyszczające.

Po kilku chwilach odzyskuję pozory panowania nad sobą i w końcu mogę przemówić.

— Po prostu… czuję, jakbym zdradzała Maxa. Czuję, jakbym nie zasługiwała… — Mój oddech rwie się od szlochu. — Mam wyrzuty sumienia…

— Rylee, kochanie — wkłada mi niesforny lok za ucho. — To normalne, że tak czujesz, ale kiedyś będziesz musiała zacząć od nowa. To tragiczne i straszliwe, co was spotkało. Jego. I ciebie. Ale to już ponad dwa lata, Ry… — bierze mnie za rękę — i wiem, że nie chcesz tego słuchać, ale w pewnym momencie trzeba podążyć dalej. Nie musisz wyrzucać tego z pamięci, ale jesteś wspaniałą, piękną kobietą i musisz znowu zacząć żyć. Ty też byłaś kiedyś bez­troska. Jeszcze nie jest za późno, żeby znowu to w sobie odkryć.

Wpatruję się w nią przez łzy i boję się, że moje następne wyzna­nie sprawi, że uzna mnie za podłą. Odwracam wzrok, bo boję się powiedzieć jej to prosto w oczy.

— Mam wyrzuty częściowo dlatego… że ja… że intensywność, desperacja i wszystkie emocje, jakie wywołuje we mnie Colton, są znacznie, naprawdę znacznie silniejsze, niż kiedykolwiek odczuwałam z Maxem — ryzykuję i spoglądam jej w oczy. Jej twarz wyraża coś zupełnie przeciwnego, niż się spodziewałam. To raczej współczucie, a nie rozczarowanie i obrzydzenie. — A ja miałam wyjść za Maxa — milknę, czując ulgę, że w końcu zrzuciłam z piersi i ze swojego sumienia ten olbrzymi ciężar. — Wiem, to głupie, ale to się samo pojawia. Wpada mi do głowy w chwilach, gdy jedyne, czego pragnę, to jeszcze bardziej czuć i wdychać Coltona.

— Och, Ry, dlaczego dusiłaś to wszystko w sobie? — Ociera swoje łzy, po czym znowu mnie przyciąga do siebie i ściska. Kładzie policzek na mojej głowie. — Rylee, byłaś wtedy inną osobą. Twoje życie jest teraz zupełnie inne. Wtedy każdy, kto widział ciebie i Maxa razem, uważał, że świetnie do siebie pasujecie, i sama to wiesz. — Czuję uśmiech w jej głosie w trakcie tych wspomnień. — A teraz — wzdycha — ostatnie dwa lata to była prawdziwa podróż do piekła i z powrotem. Nie jesteś już tą samą osobą co kiedyś. To naturalne, że masz inne odczucia, że głębiej kochasz i intensywniej czu­jesz, i nikt cię nie będzie za to winił. Nikt cię nie dotykał przez dwa lata, Rylee. Twoja reakcja wręcz powinna być bardziej intensywna.

Siedzimy w milczeniu, a ja przetrawiam prawdę jej słów. Wiem, że ma rację, mam tylko nadzieję, że uwierzę w to, gdy będzie trzeba. Nagle Haddie przerywa moje refleksyjne milczenie wybuchem śmiechu. Uwalnia mnie ze swojego uścisku, a ja odchylam się i patrzę na nią z zakłopotaniem. Co, do diabła, ją tak śmieszy? — Co?

Patrzy na mnie z lubieżnością w oczach.

— Na pewno jest świetny w łóżku. — Uśmiecha się szelmowsko. — Założę się, że pieprzy tak, jak prowadzi samochód: szczypta brawury, przekraczanie wszelkich granic i zaangażowanie aż do ostatniego okrążenia. — Unosi brwi z rozbawionym uśmiechem.

Jej słowa sprawiają, że przygryzam dolną wargę na myśl o tym, jak Colton unosi się nade mną, zagłębia się we mnie i wypełnia mnie. Przeżywam na nowo jego pocałunki, napinające się twarde mięśnie pod ubraniami i szorstki głos, którym mówi, że mnie pragnie. Otrząsam się z tych myśli, od których robię się wilgotna. Patrzę na Haddie, która nadal mnie obserwuje z uniesionymi brwiami, jakby czekała, aż potwierdzę słuszność jej domysłów.

Och, Boże, potwierdzam. Do potęgi.

— Od kiedy oglądasz wyścigi? Skąd wiesz, jak prowadzi? — zmie­niam temat.

— Brody ogląda. Zainteresowałam się, gdy padło nazwisko Col­tona — mówi o swoim bracie, po czym diabelsko się uśmiecha. — Zdecydowanie warto to oglądać, gdy na ekranie błyska jego twarz.

— Facet umie się całować — wyznaję, szczerząc się jak pomy­lona. — Zdecydowanie umie się całować. — Kiwam głową na po­twierdzenie swoich słów.

— Nie myśl tyle, Rylee, po prostu to zrób! Bądź lekkomyślna. Popuść sobie cugle — nalega. — Chcesz się obudzić za dwadzieścia lat w idealnym życiu, w którym wszystko jest na właściwym miejscu, lecz ze świadomością, że nigdy tak naprawdę nie żyłaś? Że nigdy nie oddychałaś pełną piersią?

— No cóż, lubię, jak wszystko jest poukładane — żartuję, a ona przewraca oczami.

— Jasne, i na tym się skupisz później! Pomyśl o historiach, które kiedyś opowiesz swoim wnukom — o nieczystym romansie z przystojnym playboyem, który był kierowcą wyścigowym.

Pociągam łyk wina, zastanawiając się nad jej wywodem.

— Wiem, co próbujesz mi powiedzieć, Haddie, naprawdę, ale seks bez zobowiązań… nie w związku… jak ty to robisz?

— No cóż, zasadniczo trzeba wsadzić drążek A do otworu B — odpowiada kąśliwie.

— To było pytanie retoryczne, ty małpo! — śmieję się i rzucam w nią poduszką.

— Całe szczęście! Już się bałam, że tak dawno tego nie robiłaś, że będę musiała ci udzielić lekcji wychowania seksualnego. — Sięga przez stół, odkorkowuje kolejną butelkę wina i napełnia nasze kieliszki, po czym sadowi się z powrotem na kanapie. Widzę, że zastanawia się nad doborem słów. — Może to najlepszy sposób? — Gdy patrzę na nią pytająco, wyjaśnia: — Może jak na pierwszego faceta po Maxie dobrze, że on nie jest materiałem na związek. Zapewne zdarzą ci się jakieś potknięcia po tym wszystkim, co przeszłaś, więc może wyrzuć całą ostrożność i choć odrobinę zaakceptuj tę swoją wewnętrzną dziwkę. Zabaw się trochę i zakosztuj dużej dawki nieziemskiego seksu! — mówi, mrugając brwiami w moją stronę, a ja zaczynam chichotać. Nadmierne spożycie wina powoli przynosi efekty, wygładzając moje postrzępione nerwy.

— Moją wewnętrzną dziwkę — powtarzam, kiwając głową. — Podoba mi się to, ale boję się, że ją zgubiłam.

— Och, znajdziemy ją, siostrzyczko! — podśmiewa się. — Przypuszczalnie ukrywa się pod warstwami pajęczyn zarastających two­je krocze.

Wybuchamy śmiechem, po czym wpadamy w niekontrolowany chichot. Gorące emocje tego tygodnia w końcu znajdują ujście. Chichoczę, aż w kącikach oczu pojawiają mi się łzy. Gdy napad wesołości zaczyna powoli słabnąć, Haddie potrząsa głową i mówi:

— Musisz przyznać, Ry, ten facet jest cholernie seksowny!

Znowu zaczynam chichotać.

— Jak diabli! — potwierdzam. — Kurde, nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę go nago! — słowa wymykają mi się przez nieszczelną cenzurę mojego zamroczonego umysłu.

Haddie nagle przestaje chichotać, a na jej ustach pojawia się porozumiewawczy uśmieszek.

— Wiedziałam! — krzyczy na mnie, wskazując na moją twarz. — Wiedziałam, że chcesz się z nim pieprzyć!

— Co ty powiesz! — odpowiadam, po czym znowu chichoczemy.

— Chodź, upijemy się jutro na imprezie, a potem zadzwonimy do niego, żeby przyjechał cię przelecieć.

— Boże, nie! — Blednę. W co ja się wpakowałam?


*Artykuł stanowi fragment książki pt. „Driven. Namiętność silniejsza niż ból” Sean Longden: http://ebookpoint.pl/ksiazki/driven.htm (Septem 2014). box_walent_720x350_ebp