Porzucił dobrze płatny zawód prawnika i został ?pisarzem na pełny etat?. Damien Boyd nie lubi oczywistych rozwiązań ani pustosłowia, dlatego jego krym



Porzucił dobrze płatny zawód prawnika i został „pisarzem na pełny etat”. Damien Boyd nie lubi oczywistych rozwiązań ani pustosłowia, dlatego jego kryminały nie mają pokaźnych rozmiarów. Kiedyś bardzo aktywnie się wspinał, co znalazło odzwierciedlenie w jego debiutanckiej książce W linii prostej, która nakładem wydawnictwa Editio Black niedawno ukazała się na polskim rynku.Proszę opowiedzieć polskim czytelnikom trochę o sobie.

Mam pięćdziesiąt lat, ale moja żona mówi, że urodziłem się jako stary-maleńki dziewięćdziesięciolatek i się nie starzeję! Mieszkam w Exeter w hrabstwie Devon i jestem – wciąż – mężem Shelley. Mamy dwa psy. Kiedy nie piszę ani nie zbieram materiału do kolejnej książki, lubię chodzić z nimi po plaży i czasem łowić ryby. Przyznaję się do łagodnych obsesyjno-kompulsywnych zaburzeń i tego, że zdarza mi się wypić kieliszek wina. Kiedy postanowił pan, że zostanie pisarzem? Jest pan prawnikiem – czy da się połączyć te zajęcia? Około dziesięciu lat temu zacząłem pisać kryminał, którego akcja toczyła się na Krecie w czasie drugiej wojny światowej. Napisałem może pięć tysięcy słów i przestałem, a kiedy wróciłem do tekstu tydzień później, zrozumiałem, że to nic niewarta pisanina! Myślę, że na poważnie zacząłem myśleć o pisaniu, gdy obejrzałem Kapitana Corelliego. Kilka lat później postanowiłem, że stworzę kryminał, bo przecież jestem prawnikiem i zapalonym czytelnikiem takiej literatury. To było w 2012 roku – pracowałem wtedy jako adwokat w pełnym wymiarze godzin. Pisałem więc wieczorami, podczas przerw na lunch i oczywiście w weekendy. Kiedy dwa lata później opublikowałem swoją trzecią powieść, pracowałem jeszcze na pół etatu, ale w grudniu 2015 roku zrezygnowałem z tego zupełnie, by skupić się na pisaniu. Byłem w stanie łączyć te dwa zajęcia tylko przez jakiś czas. Jestem szczęściarzem, że mogłem ostatecznie poświęcić się pisaniu. W pańskiej pierwszej książce jest sporo bardzo dokładnych informacji o wspinaczce. Jest pan zapalonym wspinaczem? Bardzo aktywnie wspinałem się w późnych latach osiemdziesiątych i wczesnych dziewięćdziesiątych, dlatego powieść W linii prostej jest nieco autobiograficzna. W książce jest też odniesienie do wypadku, którego byłem świadkiem i o którym postanowiłem napisać. Mam wspaniałe wspomnienia z czasów wspinaczkowych: stałem na szczycie Mont Blanc i nawiązałem przyjaźnie, które trwają do dzisiaj. Opisuje pan głównego bohatera swojego cyklu kryminalnego, Nicka Dixona, jako „całkiem normalnego człowieka, który nie jest uzależniony od alkoholu, nie bierze narkotyków i nie odwiedza prostytutek. Do tego nie ma żadnych brudnych sekretów”. Czy nie obawia się pan, że Nick może się okazać niezbyt ciekawą postacią dla czytelników, którzy lubią specyficznych, pełnokrwistych bohaterów? Nie chciałem, żeby Nick był obciążony jakimkolwiek bagażem życiowym ani żeby jego prywatne problemy odciągały czytelnika od fabuły. Powiedziałbym, że jego charakter i osobowość zmieniają się nieco na przestrzeni czasu, a więc czytelnicy, którzy śledzą losy Dixona, będą poznawać go coraz lepiej. Jednak dopiero w czwartej części cyklu dowiedzą się nieco więcej o jego tajemnicach. Uważam, że ostatecznie staje się pełnokrwistą postacią, która również popełnia błędy i waha się w różnych sytuacjach. Nick jest diabetykiem, co będzie miało niebagatelne znaczenie w Head in the Sand i Dead Level. Martwy alpinista, dziewczyna, która zmarła z powodu przedawkowania narkotyków, tajemniczy mężczyzna zastrzelony podczas połowu ryb – sporo trupów w tak krótkiej opowieści. Poczekaj, aż przeczytasz kolejną część. A poważnie: W linii prostej wszystkie śmierci są ze sobą ściśle powiązane, mam nadzieję, że wiarygodnie. No i nie każda jest morderstwem. Nie mogę jednak mówić zbyt wiele, aby nie zdradzić za dużo z fabuły. Handel kradzionymi ptasimi jajami to raczej niecodzienny motyw morderstwa. Jak pan wpadł na taki pomysł? To prawdziwa historia, którą postanowiłem umieścić w książce. Słyszałem o takim przypadku, że pewien mężczyzna był w drodze do Dubaju i został zatrzymany na lotnisku w Birmingham. Wokół talii miał owiniętych czternaście jaj sokoła wędrownego! O ile pamiętam, został skazany na trzydzieści miesięcy więzienia. Pomyślałem sobie wówczas, że zdobywanie jaj rzadkich gatunków ptaków musi być prostym zadaniem dla wspinaczy. Czy wierzy pan, że niektórzy ludzie są źli z natury, czy też konkretne sytuacje sprawiają, że tacy się stają? Wszyscy jesteśmy zdolni do niebywałego okrucieństwa, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jednak u większości z nas jest ono tak głęboko ukryte, że nigdy nie wypływa na powierzchnię. U innych, którzy na szczęście są w mniejszości, zło może eskalować – z wielu różnych powodów. Wszystko zależy od sytuacji i odczuć, które ona wywołuje w danym człowieku. Myślę, że to jest właśnie odpowiedź na pochodzenie zła. Jakie ma pan plany? Pracuje pan teraz nad czymś nowym? Oczywiście, nad kolejnymi częściami cyklu o Nicku Dixonie. Właśnie skończyłem ósmą książkę, która, mam nadzieję, zostanie wydana w przyszłym roku. Mam już gotowe streszczenie dziewiątej części – zabiorę się do jej pisania w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Muszę wykonać jeszcze sporo badań i zebrać materiały. Mam również kilka pomysłów na osobne powieści, w których być może umieszczę postacie znane z moich poprzednich książek, a także na prequel opowieści o Nicku, kiedy jeszcze pracował w Metropolitan Police.