Było wiele rodzajów broni, sposobów organizacji i technik, które pomogły Armii Czerwonej odwrócić bieg wojny na froncie wschodnim, ale kolejność, w ja

Było wiele rodzajów broni, sposobów organizacji i technik, które pomogły Armii Czerwonej odwrócić bieg wojny na froncie wschodnim, ale kolejność, w jakiej należałoby je uszeregować pod względem stopnia ważności, jest zupełnie inna niż powszechne opinie na temat tego, które radzieckie rodzaje broni doprowadziły do klęski blitzkriegu. Bardzo długo autor, podobnie jak wielu historyków wojskowości, uważał, że czołg T-34 i jego późniejsze, udoskonalone wersje, jak T-34-85, były najskuteczniejszą bronią użytą przez Sowietów do kontrataku. Taka opinia jest całkiem zrozumiała. Wychwalanie tego pancernego kolosa nie miało końca. „Najlepszy czołg wszech czasów”, „najbardziej uniwersalny czołg II wojny światowej” i „broń, która zaszokowała Niemców” to jedne z najczęściej padających określeń. Już w lipcu 1941 roku stojący na czele OKW generał Alfred Jodl odnotował w swoim wojennym dzienniku zaskoczenie tą nową i nieznaną Wunderwaffe – cudowną bronią wystawioną przeciw niemieckim dywizjom szturmowym. Paul Carell w swojej powojennej książce „Hitler’s War on Russia” wspaniale opisał zaskakującą konfrontację samotnego T-34 z nacierającą grupą czołgów i piechoty Wehrmachtu 8 lipca 1941 roku w bitwie pod Siennem:

T-34! Teraz nadeszła kolej, aby front centralny poznał tę cudowną broń. [...] „Bezpośrednie trafienie!”, krzyknął sierżant Sarge. Ale najwyraźniej Rosjanie nawet nie poczuli tego pocisku. Po prostu jechali dalej. Dwa, trzy, a potem cztery czołgi kręciły się wokół rosyjskiego w odległości 800–1000 metrów, strzelając do niego. Nic się nie działo. Potem stanął. Jego wieżyczka obróciła się. [...] Została dostosowana do dział przeciwczołgowych. Działonowi strzelali zaciekle. Teraz wziął nad nimi górę.

Gdy trzy z tych mastodontów niespodziewanie utknęły w bagnach i zostały porzucone przez załogi, sam generał Guderian przyjechał, aby je obejrzeć. Według ówczesnych relacji odszedł milczący, zamyślony i zafrasowany. Do czasu, gdy Niemcy wprowadzili znacznie cięższe czołgi, T-34 miały wyraźną przewagę nad czołgami Wehrmachtu Mark III i Mark IV – przynajmniej w pojedynkach jeden na jeden.

Wrażenie, i powstała później legenda, że T-34 to wspaniały zwycięzca na polu bitwy, po wojnie zostało poparte przez świadectwa pokonanych niemieckich generałów. Dowódcy oddziałów pancernych, tacy jak generał Friedrich von Mellenthin, mówili: „Nie mieliśmy niczego podobnego”, a feldmarszałek Ewald von Kleist stwierdził, że był to „najlepszy czołg na świecie”. Zapisane przez generała Guderiana wnioski były dość ponure: „Aż do tej chwili mieliśmy przewagę pancerną, ale od teraz sytuacja się odwróciła. [...] Bardzo niepokojące”. Cytujący te opinie autor publikacji poszedł o krok dalej i dodał: „Któż lepiej mógłby to ocenić?”. To stwierdzenie zostało również bardzo silnie (a być może nawet bardziej przekonująco) poparte świadectwami czołgistów Armii Czerwonej. Wreszcie, z oczywistych względów propagandowych, w późniejszych latach Związek Radziecki mógł wskazać odnoszący zwycięstwa T-34 jako symbol socjalistycznego geniuszu i potęgi krajowego przemysłu. Wychwalana duża siła ognia tego czołgu z pewnością przekonała wielu zachodnich historyków, nie wspominając już o długiej liście zagranicznych ministrów obrony, którzy kupowali te maszyny jeszcze wiele lat po II wojnie światowej. Aż do 1996 roku różne wersje T-34 były nadal używane przez 27 krajów.

Bardzo prawdopodobne jest, że przez wzgląd na swoją reputację schwytani generałowie niemieccy mieli dobry powód, aby chwalić broń, której sami nie mieli, a dla radzieckiej propagandy po 1945 roku był to jeszcze lepszy powód, by wychwalać wspaniałe narzędzie wojenne Armii Czerwonej. Co prawda, możemy podawać w wątpliwość wartość źródeł tych opinii, niepodważalny pozostaje fakt, że całe armie pancerne T-34 stanęły przeciw potężnym grupom pancernym Wehrmachtu pod Kurskiem w 1943 roku i że to wyczerpane dywizje niemieckie zeszły pokonane z pola walki. Bezsprzeczne jest również to, że na czele zmasowanych natarć Armii Czerwonej począwszy od lata 1944 roku, których kulminacją było zdobycie Berlina, umieszczono szybko poruszające się i ogromne kolumny radzieckich czołgów. Jednak żaden z tych późniejszych faktów nie oznacza, że T-34 był cudowną bronią stanowiącą klasę samą w sobie od chwili, gdy w lipcu 1941 roku pojawił się na polu walki. Prawda była taka, że pierwsze T-34 miały mnóstwo usterek konstrukcyjnych, były bardzo zawodne na polu bitwy i ucierpiał na skutek „chwiejnego” podejścia Stalina i Stawki do budowy czołgów ciężkich pod koniec lat 30. XX wieku. Rozwój tych niedoskonałych, ale potencjalnie wspaniałych maszyn bojowych miał więc wiele cech podobnych do historii bombowca B-29 Superforteca i myśliwców P-51 Mustang (patrz odpowiednio rozdział 5 i 2).

Jednak w przypadku T-34 prawdopodobnie było gorzej, jeśli wziąć pod uwagę długość prac projektowych nad tym czołgiem. Nawet najbardziej entuzjastycznie nastawieni jego admiratorzy z Zachodu przyznają, że miał źle zaprojektowaną wieżyczkę i brakowało mu radiostacji. Co więcej, gdy rozpoczęła się operacja Barbarossa, Armia Czerwona miała tylko około tysiąca tych nowoczesnych czołgów, załogi batalionów nie przeszły na nich szkolenia, a gdy rzucano je do walki, rozpraszano je po całym froncie, przez co brakowało im siły uderzenia skoncentrowanych niemieckich kolumn pancernych. Ponadto nie współdziałały z piechotą radziecką, a zatem nie były kryte na flankach, i szybko kończyło im się paliwo. Wreszcie całą produkcję i ulepszanie schematów konstrukcyjnych niefortunnie przerwała inwazja niemiecka i spowodowana nią konieczność przeniesienia całych fabryk spod Leningradu i Charkowa daleko za Ural (na przykład Fabrykę Czołgów im. Klimenta Woroszyłowa nr 174 przeniesiono ponad tysiąc kilometrów dalej na wschód – z Leningradu do Omska). Do września 1942 roku nawet najsłynniejsze linie produkcyjne Stalingradzkiej Fabryki Traktorów (Stalingradzkij traktornyj zawod, STZ) im. Feliksa Dzierżyńskiego musiały przerwać pracę, gdy dywizje niemieckie zbliżyły się do miasta. Być może były to jedynie początkowe problemy, ujawnione w trakcie bitwy pod Stalingradem w 1942 roku lub późniejszej bitwy na łuku kurskim w 1943 roku. Jednak katalog usterek czołgów T-34 był znacznie obszerniejszy – i uporano się z nimi dużo później – a ich rzeczywista skuteczność bojowa w środkowych latach wojny była nierównomierna. W końcu czołgi te stały się wspaniałą bronią, ale nastąpiło to na samym końcu ich drogi do sukcesu.

Pochodzenie T-34 jest dość niejasne. Większość strategów wojskowych lat międzywojennych studiowało przypadki użycia czołgów przez armię brytyjską na froncie zachodnim w latach 1917–1918, a później usiłowało na bieżąco śledzić nowinki techniczne i literaturę futurystyczną na temat tej broni. Pojawiło się wiele propozycji modyfikacji mimo globalnego kryzysu finansowego i silnych sporów wśród wojskowych o roli czołgów w przyszłych konfliktach. To właśnie w tamtych niepewnych czasach legendarny amerykański wynalazca i wytwórca J. Walter Christie wyprodukował prototypowe zawieszenie czołgowe M1928. Armia amerykańska miała inne wymagania, lecz nietuzinkowy Christie odmówił wprowadzenia zmian do projektu i zwrócił się z ofertą do zagranicznych klientów, takich jak Polska, Wielka Brytania i Związek Radziecki. Wówczas dwa z jego nowych czołgów (bez wieżyczek i w dokumentach opisane jak „traktory rolnicze”) zostały sprzedane rozwijającej się Armii Czerwonej. Nie było to tak nietypowe postępowanie, jak niektórym może się wydawać. Rosjanie nabyli także brytyjskie czołgi Vickers, a Brytyjczycy kupili projekt Christiego i wykorzystali go przy konstruowaniu swojego czołgu Cruiser Mk III.

Kilka elementów wynalazku Christiego zaintrygowało Armię Czerwoną. Był to pierwszy przykład użycia pochyłego pancerza (o nachyleniu 40%) na przedzie pojazdu, co znacznie zwiększyło jego wytrzymałość na ostrzał. Po drugie, Christie był geniuszem w projektowaniu nowoczesnych układów zawieszenia – najważniejszego elementu pojazdów terenowych. W zawieszeniach czołgów M1928 i M1931 zastosował sprężyny śrubowe. Mimo opóźnień spowodowanych czystkami stalinowskimi i nieporozumieniami wśród generałów Armii Czerwonej co do przeznaczenia czołgów radzieccy projektanci połączyli pomysły Christiego z projektami zakładów Vickers, tworząc własne modele hybrydowe: A-20, A-32, a później T-34.

Pod koniec lat 30. XX wieku najlepszy zespół projektantów pracował w biurze projektowym Charkowskiej Fabryki Parowozów (ChPZ) pod kierownictwem inżyniera Michaiła Iljicza Koszkina. Był to niezwykle utalentowany wynalazca i kierownik, którego zdanie brał pod uwagę Stalin w wewnętrznych sporach w Armii Czerwonej między zwolennikami czołgów lekkich i pościgowych a zwolennikami czołgów średnich i ciężkich. Mimo tych kontrowersji wprowadzono modyfikacje do powstającego modelu T-34. Silnik benzynowy zastąpiono nowym dieslowskim V-12. Otwartą kwestią pozostaje, czy rzeczywiście był on mniej łatwopalny od silnika benzynowego, a zatem mniej niebezpieczny w sytuacji, gdy czołg został trafiony. Jednak z powojennych relacji wynika, że dzięki tej modyfikacji załogi czołgów Armii Czerwonej nabrały większego zaufania do tych maszyn. Ponadto, pochylony pancerz zastosowano ze wszystkich stron. Z perspektywy widać więc, skąd wziął się kształt współczesnych czołgów podstawowych. Wreszcie zamontowano większe główne działo kalibru 76 mm. Jazdy testowe prototypu T-34 na długich dystansach zimą na przełomie 1939 i 1940 roku (podczas których Koszkin zachorował na zapalenie płuc i wkrótce potem umarł) przekonały Stawkę do zwiększenia produkcji tych wozów bojowych.

Ta decyzja nie zapewniła jednak Armii Czerwonej żadnej cudownej broni w pierwszych dwóch latach wojny. Nadal dysponowała ona zbyt małą liczbą czołgów T-34 i źle ich używała (rozproszone zamiast skoncentrowanych). Większość załóg stanowili nowicjusze zabrani z gospodarstw rolnych i fabryk, zmuszeni do odbycia najbardziej podstawowego szkolenia wojskowego, a potem wepchnięci do dziwnego pojazdu, którym trudno było kierować. Często kazano im atakować trudne cele i wpadali w zasadzki, w których atakowano ich ze wszystkich stron. Nic dziwnego zatem, że w tych okolicznościach nie było widać przewagi T-34 (lepsze opancerzenie i lepsze zdolności manewrowe w błocie i śniegu) nad współczesnymi mu czołgami niemieckimi. Jednak w początkowym okresie wojny armie prawie wszystkich innych państw na świecie również borykały się takimi problemami „wieku dziecięcego” dotykającymi ich czołgi, torpedy, bombowce wysokiego pułapu i myśliwce dalekiego zasięgu. Podczas II wojny światowej rozwiązanie tych problemów było właśnie zadaniem ludzi środka.

Znalezienie sposobów usunięcia usterek technicznych w T-34 zajęło mnóstwo czasu. Niektórzy mogą sądzić, że do połowy 1943 roku, to znaczy do bitwy pod Kurskiem i osiem miesięcy po bitwie stalingradzkiej, problemy zostały już przezwyciężone, ale to nieprawda. Gdyby wszystko było w porządku, po co komisarz narodowy przemysłu czołgowego, Wiaczesław Aleksandrowicz Małyszew, wizytowałby Fabrykę Traktorów nr 112 tuż po bitwie pod Kurskiem, aby uskarżać się na słabą skuteczność T-34 niepotrafiących przebić niemieckich pancerzy oraz opłakiwać nieproporcjonalnie duże straty wśród czołgów radzieckich i niezmiernie potrzebnych załóg, które próbowały zlikwidować jednego tygrysa czy panterę?. Widocznie, przynajmniej z tego punktu widzenia, czołgi T-34, nawet te wyjeżdżające z fabryk w połowie 1943 roku, wciąż nie były wystarczająco dobre.

Problem leżał w projekcie czołgu i jego wadach operacyjnych, które z oczywistych powodów trzymano wówczas w tajemnicy. Niedawno rosyjski historyk Aleksiej Isajew podsumował w języku angielskim zgromadzone po wojnie wspomnienia i wywiady z byłymi kierowcami, dowódcami i innymi członkami załóg czołgów T-34. Wszyscy oni byli oczywiście bardzo dumni ze swoich pancernych rumaków, ale też uczciwie przyznawali, że miały wady, takie jak ciężko chodząca skrzynia biegów i sprzęgło, skłonność do przeciekania i ciasnota w środku. Ich świadectwa zostały potwierdzone przez zupełnie inne źródło, jakim jest radzieckie podsumowanie szczegółowych raportów projektantów, inżynierów i czołgistów ze słynnego poligonu wojskowego U.S. Army Proving Ground w Aberdeen, w stanie Maryland. Pod sam koniec 1942 roku Rosjanie przekazali tam egzemplarz T-34 przypuszczalnie po to, aby uzyskać raport z testów. Wszyscy Amerykanie byli inżynierami, więc ich ocena jest przejrzysta, rzetelna i zrównoważona. Główny Zarząd Wywiadowczy, który przetłumaczył i podsumował wyniki tych testów dla Stawki, nie miał czasu na spory – w końcu Armia Czerwona była w środku bitwy stalingradzkiej i potrzebowała wszelkich przydatnych informacji, jakie mogła uzyskać. Amerykańcy testerzy podziwiali sylwetkę T-34 o pochylonych ścianach (ciekawe, czy wiedzieli, że 14 lat wcześniej ich poprzednicy odrzucili ofertę Christiego), które były „lepsze niż te w amerykańskich czołgach”. Spodobał im się „dobry i lekki” silnik Diesla i ubolewali nad faktem, że amerykańska marynarka wojenna zmonopolizowała dostęp do fabryk takich silników w Stanach Zjednoczonych. Działo było proste, niezawodne i łatwe w obsłudze, a przyrządy celownicze – „najlepsze na świecie”. Dzięki szerszym gąsienicom T-34 wjeżdżał na stok szybciej niż czołgi brytyjskie i amerykańskie. Jednak w dalszej części podsumowania Głównego Zarządu Wywiadowczego następowała znacznie dłuższa lista usterek wykrytych w Aberdeen.

Filtry powietrza były godne pożałowania, więc duża ilość pyłu szybko dostawała się do silnika, przez co się przegrzewał, a potem następowało uszkodzenie tłoków. Pancerz był wykonany głównie z miękkiej stali i można było go lepiej wzmocnić stopami metali zawierającymi cynk. Z powodu słabej jakości spawów T-34 okropnie przeciekał podczas silnych opadów deszczu i przekraczania rzek, co powodowało uszkodzenie urządzeń elektrycznych, a nawet zamakanie amunicji. Amerykańscy testerzy z zakładów naprawczych wskazali także na słabości gąsienic (bolce i trzpienie były zbyt cienkie) i niską skuteczność filtrów powietrza w silniku, co prowadziło do ich zatykania prawdopodobnie dlatego, że rury wydechowe były skierowane prosto w dół i spaliny wzbudzały ogromne chmury kurzu, w które wjeżdżały następne czołgi. Układ przeniesienia napędu był kiepski i zawodny, co przypuszczalnie unieruchomiło więcej T-34 niż nieprzyjaciel. Radiostacje działały źle, więc później zastąpiono je masowo kopiowanymi urządzeniami brytyjskimi. Nie istniał system komunikacji wewnętrznej między członkami załogi – jedynie dowódca stopą uderzał kierowcę w ramię. Wreszcie wieżyczka dowódcy, który po wybuchu bitwy miał zbyt wiele zadań do wykonania, była koszmarnie niewygodna i ciasna, a dźwignie i pedały chodziły tak ciężko, że przerzucanie biegów często wymagało uderzenia w odpowiednie miejsce młotkiem.

Listę potraktowano poważnie – radzieckie podsumowanie kończyło się dziewięcioma zaleceniami, a po każdym zamieszczono ocenę z Aberdeen. Trudność polegała na tym, że aby wprowadzić te zmiany, trzeba było wstrzymać produkcję czołgów w głównych zakładach w krytycznym okresie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. W nowych modelach mogły się pojawić nowe problemy i z pewnością konieczne byłoby przeszkolenie załóg. Zastanawiano się zatem, czy Związek Radziecki powinien znacznie zmniejszyć bieżącą produkcję dla korzyści długoterminowych, czy też powinien produkować obecny, wadliwy model czołgów, ponieważ w toczonych wówczas walkach była potrzebna każda dostępna broń? Między początkiem 1942 a końcem 1943 roku Armia Czerwona nie miała wyboru. Wysyłanie T-34 na front, nawet w obliczu nieproporcjonalnie dużych strat, było konieczne, jeśli Rosjanie chcieli zatrzymać hitlerowskie natarcie i doprowadzić do wykrwawienia się niemieckich armii pancernych. Poprawki konstruktorskie można było wprowadzić dopiero wraz z nadejściem wiosennych roztopów i jesiennych deszczy, gdy błoto ograniczało działania wojenne. Nic dziwnego zatem, że czołgi radzieckie wciąż przegrywały pod Kurskiem i że Małyszew ubolewał z powodu wysokiego współczynnika zabitych. Cóż jednak mieli począć kierownicy produkcji, skoro nie pozwolono im wprowadzić niezbędnych zmian projektowych tuż po bitwie stalingradzkiej? A w bitwie na łuku kurskim ujawnił się następny problem: nawet nowe działo T-34 kalibru 76 mm nie wystarczało przeciw tygrysom i panterom. Pilnie potrzebna była trzyosobowa wieżyczka, a także drążki skrętne w zawieszeniu do jazdy po nierównym terenie. Realistycznie patrząc, jedyne co mogły zrobić wszystkie fabryki T-34 zimą na przełomie 1943 i 1944 roku, to nadal produkować mnóstwo nieszczelnych czołgów.

Prawdziwe sukcesy T-34 nadeszły dopiero w pierwszej połowie 1944 roku – co ciekawe, równolegle z wprowadzeniem myśliwców P-51 Mustang do wojny powietrznej nad Europą Zachodnią. Nowsze radzieckie modele czołgów miały lepszą, mocniejszą konstrukcję, jeszcze większe działo kalibru 85 mm, przestronną, trzyosobową wieżyczkę z wewnętrzną komunikacją radiową, lepsze filtry powietrza i ogólny przepływ powietrza, znacznie ulepszony peryskop pozwalający na widzenie dookoła oraz mocniejsze i szersze gąsienice. Do podwyższenia skuteczności bojowej Armii Czerwonej przyczyniły się również służby pomocnicze, większa skuteczność zespołów naprawczych i szybsze, przewożone ciężarówkami transporty paliwa. Ponownie, jak w przypadku broni ze środkowego okresu II wojny światowej, zmiany pojawiały się stopniowo i dopiero wtedy, gdy okoliczności na to pozwalały i wyciągnięto wnioski z wcześniejszych trudnych walk. W tym przypadku pożądane udoskonalenia można było wprowadzić w zakładach remontowych i fabrykach po wycofaniu się Niemców spod Kurska. Produkcja starszych modeli T-34 spadła jesienią 1943 roku, ale nie została całkowicie wstrzymana. Stopniowo przestawiano ją na imponujące nowe modele wozów pancernych, aby przygotować się do wielkich natarć w następnym roku.

Drugie istotne ulepszenie w latach 1943–1944 miało charakter taktyczny, a nie techniczny. Oddziałów czołgów T-34 nie używano we właściwy sposób przeciw zdeterminowanym obrońcom niemieckim. Nawet potężniejsze wersje T-34-85 zwykle przegrywały w pojedynkach jeden na jeden z tygrysami i panterami. Mimo przytłaczającej przewagi liczebnej Sowietów, do zniszczenia jednego nieprzyjacielskiego czołgu trzeba było użyć czterech radzieckich, na co dowódcy i załogi patrzyli z przykrością. Ponadto pod koniec 1943 roku Wehrmacht został wyposażony w groźne panzerfausty (granatniki przeciwpancerne) skuteczniejsze od wszelkiej radzieckiej ręcznej broni przeciwpancernej. Zawsze jeszcze przecież można było użyć min. Wdzieranie się do zajętych przez Niemców miast, zwłaszcza gdy linie niemieckie się skróciły, znacznie zmniejszało swobodę ruchu T-34. Pojawiło się zatem pytanie, dlaczego czołgom nie dać swobody albo przynajmniej nie utworzyć samodzielnie poruszających się brygad, które mogłyby krążyć wokół wroga i niespodziewanie uderzać w różnych miejscach? Dlaczego nie skorzystać z rad generała Guderiana przedstawionych w jego książce i oddziałom nowych, szybszych T-34-85 nie dać osobnego dowódcy? Taki oddział mógłby zrobić wyłom w słabszym odcinku linii nieprzyjaciela i pozwolić rozwinąć się „operacji głębokiej” (w Armii Czerwonej termin ten miał specjalne znaczenie). Doszło do tego w ostatnim roku walk na froncie wschodnim, gdy dywizje pancerne parły przez Besarabię, Rumunię, południową Polskę i Węgry w kierunku Austrii.

Na początku 1944 roku, gdy ulepszone modele czołgów dotarły do zaprawionych w bojach radzieckich armii pancernych, a znacznie bardziej doświadczona i pewna siebie Stawka kierowała wielkim marszem na Berlin, czołgi T-34-85 rzeczywiście już zasługiwały na to, aby nazywać je najbardziej wszechstronnymi średnimi czołgami II wojny światowej. Nadal nie dorównywały tygrysom w walce jeden na jeden, ale miały większe zdolności manewru, zasięg i siłę ognia. W 1944 roku de facto czołgi wszystkich stron – amerykańskie, niemieckie i radzieckie – stały się bardziej śmiercionośną i skuteczną bronią, niż były zaledwie dwa lata wcześniej. To samo można było wówczas powiedzieć o radzieckich samolotach.

Historycy próbujący wyjaśnić rosnącą skuteczność bojowej Armii Czerwonej w starciu z hitlerowskim blitzkriegiem w latach 1942–1944 powinni zatem szukać innych przyczyn niż wprowadzenie czołgów T-34. Bo choć nie należy negować istotnej roli odegranej przez czołgi, jednak trzeba zdawać sobie sprawę, że ten znacznie ulepszony wóz bojowy był tylko jednym z rodzajów broni w arsenale radzieckim na tym decydującym i piekielnym polu bitwy.


*Artykuł stanowi fragment książki pt. „Architekci zwycięstwa” Paul Kennedy: http://ebookpoint.pl/ksiazki/e_0l10.htm (Wydawnictwo RM 2015).